Projekt: Czworaczki Flisaka - Jerzy "Jotka" Kędziora
Baranów Sandomierski, Kazimierz Dolny, Puławy, Sandomierz
2017 - Rok Rzeki Wisły
Jerzy „Jotka” Kędziora, zauroczony i rozczulony piękną legendą opowiadającą o czworaczkach i by uhonorować Rok Rzeki Wisły, stworzył balansujące figury czterech synów flisaka. Fundacja postanowiła pomóc artyście w spełnieniu jego twórczego marzenia i „osiedliła” każdego z braci w czterech nadwiślańskich miastach – Baranowie Sandomierskim, Kazimierzu Dolnym, Puławach i Sandomierzu – tak, by mogli sobie przesyłać świetlne znaki niesione nurtem polskiej królowej rzek. Pewnej jubileuszowej nocy (w 70. urodziny artysty) kibicujące czworaczkom rzeźby z krakowskiej Kładki o. Bernatka przesłały im flisacką, butelkową pocztę: „serdeczne życzliwości”.
Czy i Państwo dadzą się zaprosić do wysłuchania tej niezwykłej opowieści?


Legenda o czworaczkach
Mały Gondolier, zwany przez bliskich Migiem, jest jednym z bohaterów legendy o czworaczkach flisaka. Rzecz, o której tu mowa działa się dawno, dawno temu. W niewielkiej górskiej osadzie, nad rwącą rzeką, piękna żona flisaka urodziła czworaczki. Chłopcy szybko rośli. Byli nadzwyczaj sprawni i niesamowicie żywotni. W „małpim gaju”, który wybudował im ojciec w obejściu, potrafili wyczyniać niezwykłe akrobacje i gimnastyczne sztuczki, a najlepiej czuli się chodząc po linach i na szczudłach. Umiejętności te, już w późniejszym czasie, wykorzystywali nawet, aby nieść ojcu i jego towarzyszom posiłek na drugi brzeg rzeki. Nieśli go często korzystając z liny, do której przyczepiony był prom wożący drwali i flisów na wyręb. Ojciec chłopców budował tratwy i spławiał je do morza. Z każdej takiej wyprawy przywoził dzieciom i żonie prezenty. Z kolejnej przywiózł zwierciadło. Niestety stłukło się wkrótce. Wielu widziało w tym niedobry znak. Tylko chłopy nie bardzo się tym faktem przejęli. Kawałkami lustra przesyłali sobie słoneczne znaki, robili zajączkowe figle. Wkrótce wytworzyli sobie cały kod porozumiewawczy. Zwoływali się nim, ostrzegali. Informowali. Na dziesiąte urodziny ojciec wziął chłopców na spływ. Wyprawę tę obiecał im już dawno, aby zmobilizować ich do większej dyscypliny i pomocy w pracach domowych. I wtedy, jakby, to złe przesłanie miało się sprawdzić. Gdy spływ dobijał krańców szlaku do morza, zerwała się straszna nawałnica. Gwałtowna burza porozrywała tratwy. Ogromne morskie bałwany wyrzuciły daleko w morze wielkie kłody drewna. Dryfujących na nich chłopców wyłowiły przypadkowe statki, które odpływały z niebezpiecznego akwenu. Zabrały ich do swoich portów macierzystych. Już po niedługim czasie w tawernianych opowieściach słyszało się o niezwykłych wyczynach małych linoskoczków. Nikt nie kojarzył, czy jest to jeden i ten sam chłopiec, czy jest ich więcej, bo opowieści przypisywały ich raz do Wenecji, innym razem do Petersburga. To do Kopenhagi czy Rotterdamu, to do wsi nad zatoką w Polszcze. Swoją sprawność i niezwykłe zdolności chłopcy szybko zaczęli wykorzystywać praktycznie, …ale to już zupełnie inne opowieści. Próbowali żyć w nowych warunkach, gdzie byli nawet dobrze przyjmowani, ale bardzo tęsknili za sobą, rodzicami, domem i górami. Gdy z pobliskich wież kościelnych ratuszowego zegara usłyszeli głos kurantu czy dzwonu, kawałkiem lustra wysyłali promień słoneczny w niebo, wierząc, że znajdzie on w przestworzach braterski sygnał, zakodowany znak tęsknoty.


